15.10.2017

Chorwacja od strony zaplecza



fot. Rebbeka Strand

Co ty tu robisz, Kabat? 

W Chorwacji jestem od niespełna trzech tygodni. Niedługo, ale wystarczająco, żeby opisać pierwsze wrażenia. Co musiałam zrobić najpierw? Wyrobić numer OIB, który jest odpowiednikiem tutejszego PESELU. Bez niego nie mogłabym dostać legitymacji ani biletu miesięcznego.
Jak to ze mną bywa, kraj wymiany studenckiej wybrałam spontanicznie. Nigdy wcześniej nie byłam w tej części Europy. Co więcej, nie dowiadywałam się zbyt wiele. Wrzuciłam jedynie hasło „Rijeka” do przeglądarki. Marny lub inaczej, bardzo dziki ze mnie turysta. Zwykle po prostu chłonę atmosferę miasta. Zazwyczaj nie mam czasu i cierpliwości na przeglądanie stron z opiniami albo wygodnie czekam aż ktoś zrobi to za mnie. Prawda jest taka, że zawsze ktoś to robi gorzej lub lepiej. Podsumowując, moja wiedza o mieście ograniczała się do tego, że jest tu dużo schodów, waluta to kuna chorwacka a ludzie jakoś tam mówią po angielsku. Słyszałam też, że w Rijece ciągle pada. Odkąd tu jestem pogody nie było chyba tylko raz, chociaż trzeba przyznać, że wieczory są zdecydowanie chłodniejsze i bardziej wietrzne od reszty dnia.
Faktycznie, jeśli masz ochotę na dobry trening pośladków to zapraszam do Rijeki. Nie mogę narzekać. Mieszkam trochę w górach i trochę nad morzem.


To samo miejsce, zachód słońca, fot. wi_ka





Mój pokój

Mieszkam w akademiku, który musiałam zaklepać dużo wcześniej. Przyjechałam skonana, spocona i podekscytowana do granic możliwości, a moje miejsce na kolejne miesiące mnie zaszokowało. Mam pokój jednoosobowy, własną łazienkę, niewielką indukcję do gotowania, zestaw naczyń. Mogę korzystać z pseudo-siłowni (pseudo, bo to tylko sala z matami i wielkim lustrem, ale jest), miejsca do nauki. Cena oscyluje wokół 170-180 euro, ale płacę w kunach, więc ciągle trudno mi pojąć ten system: 
100 euro = około 750 kun zgodnie z kalkulatorem walutowym. Znajomi w prywatnych mieszkaniach płacą podobnie lub więcej. Minus jest jeden – zawsze musi być jakiś. Podpisując regulamin zgodziłam się na to, żeby osoby z recepcji mogły wpadać na niezapowiedziane inspekcje i sprawdzać czy czasem nie mam zbyt dużego bałaganu albo pustych butelek po alkoholu. Nie żartuję. Nie jestem z tego powodu szczęśliwa, ale udaje się złagodzić niezadowolenie dzięki możliwości korzystania ze studenckiej stołówki. 


Stołówka

Ze specjalną x-kartą mam bardzo duże zniżki. Ta możliwość jest dostępna na studenckiej stołówce. Dzisiaj zjadłam kotleta z cukinii, fasolkę szparagową, do tego świeżą sałatę, jogurt i mleko czekoladowe. Zapłaciłam 8 kun, wychodzi około 1 euro, czyli jakieś 4 zł. Podejrzewam, że gdybym wzięła jeszcze ciastko i jabłko wyszłoby może 11 kun. Szczerze, nie opłaca się gotować. Najzabawniejsze jest to, że menu jest tylko w języku chorwackim, więc czasami nie wiadomo do końca co się wybrało, bo ciężko rozszyfrować. Jakość dań na stołówce nie powala, ale studenckie podniebienie to przede wszystkim tanie podniebienie. 



Kolejka, studenckie godziny szczytu

Zwłaszcza, że najbliższy (czytaj: oczywiście najtańszy) Lidl jest dwa kilometry od akademika. Oprócz małego studenckiego sklepiku, w którym nie można z rana kupić nawet świeżej bułki mam jeszcze Cash&Carry, ale to dla mnie chyba bardziej „emergency shop”, do którego biegnę po butelkę wina niż przemyślany wybór. Różnica jest taka, że zamiast polskich Żabek na każdym kroku można znaleźć piekarnie. Chorwaci uwielbiają chleb i jedzą go praktycznie do wszystkiego. Biały, kukurydziany, rzadziej pełnoziarnisty. Ciężki i nieco gąbczasty. Co ciekawe, mimo tego, że do jednego z włoskich miast, Triestu, jest bagatela 80 kilometrów, zadziwiło mnie, że prawie niemożliwe okazało się zlokalizowanie moich ulubionych suszonych pomidorów w oliwie (secchi-tomatoes). Znalazłam je tylko w jednym sklepie w nieatrakcyjnej cenie.  

Komunikacja 

Innym ciekawym zjawiskiem są dla mnie kierowcy autobusów, którzy wykonują tutaj ogromną robotę. Są miejsca gdzie jest bardzo stromo i wąsko. Dobrze dla ciebie, jeśli lubisz się spóźniać, bo te pojazdy praktycznie nigdy nie są na czas. Kierowca autobusu zawsze znajdzie moment, żeby na pętli zapalić czy z kimś pogadać podczas jazdy. Kasowanie biletów to odrębna kwestia. Masz trzy wyjścia:
1. Kupić bilet na jeden przejazd u kierowcy, który kosztuje 10 kn. 
2. Kupić bilet w kiosku, z którego możesz skorzystać dwukrotnie, oszczędzając jakieś 5 kn. 
3. Wyrobić kartę. Studenciaki płacą jedynie 50 kn za miesiąc + 20 kn za tak zwaną pierwszą usługę. 
Inną, nieoficjalną drogą jest łut szczęścia, że kierowca machnie ręką i nie będziesz musiał płacić nic, i nie spotkasz kontroli. Oszukać trudno, ponieważ wchodzisz zawsze przednimi drzwiami, a kasownik jest zaraz obok kierowcy (do tego wydaje charakterystyczny dźwięk). Słyszałam miejscowe plotki, że jeśli wejdziesz innymi drzwiami, to od razu masz robione zdjęcie, więc stajesz się poniekąd kryminalistą, ale nie wiem, czy w to wierzyć. Różnica dostrzegalna jest też w PKS. Bilety są bardzo, bardzo długie, a kierowca sprawdza każdego skanerem przed wyjazdem. Jeśli chodzi o komunikację to zdziwiło mnie, że kierowcy aut lubią parkować bezpośrednio na chodniku, zajmując całą jego powierzchnię.


Kawiarnie

Jest ich sporo. Są tłoczne, gwarne i kawowe. Człowiek ma wrażenie, że ludzie nie mają innych zajęć, tylko delektują się kawiarnianym klimatem. Nie sądziłam, że Chorwaci lubią pić kawę podobną do włoskiej. Mocną, aromatyczną i mocną. Wspominałam już o jej wyjątkowej mocy? Do każdego zamawianego napoju dostaje się szklankę wody. To znaczy, nie sądzę, żeby serwowali dwie szklanki, gdy ktoś chce tylko wodę, ale generalnie zazwyczaj dają, np. do kawy. Jest to typowa kranówa. Mi przyzwyczajenie się do jej smaku a'la aspiryna zajęły jakieś dwa tygodnie, ale podobno jest bardzo czysta. Inna sprawa, że woda w sklepach jest bardzo droga - porównywalnie do butelki coca coli czy innego napoju tego typu. Wydaje mi się, że to chwyt na turystów. Nieciekawym zwyczajem jest powszechna możliwość palenia w miejscach publicznych jak bary, puby, kluby, kawiarnie. Możesz palić wszędzie wewnątrz, co sprawia, że człowiek po powrocie do domu pachnie jak chodząca popielniczka. Widocznie Chorwaci to lubią. 

Ludzie i język 

Zależy. Mam informacje od kogoś urodzonego tutaj, że wiele, wiele osób próbuje oszukać i zarobić na człowieku, który jest turystą czy Erasmusem. Czyli: Chorwat płaci x, a Ty dwa razy więcej. Oczywiście, sporo ludzi jest pomocnych i stara się wyjaśnić, wytłumaczyć, nawet gdy nie znają angielskiego. Zaskoczyło mnie jednak, że w miejscach takich jak posterunek policji czy dworzec autobusowy, osoby pracujące tam nie potrafią powiedzieć ani słowa. Kieruj się zasadą ograniczonego zaufania, dyplomatycznie zakończę ten wątek. 
Przydatny zwrot grzecznościowy: 
Hvala, czyli dziękuję! Ciekawostka: uczelnia gwarantuje zainteresowanym bezpłatny, intensywny kurs chorwackiego (łącznie trzy godziny w tygodniu). 


Muzea 

Mała zajawka, spróbuję pogłębić temat i następnym razem napisać więcej o chorwackim prekursorze sztuki konceptualnej (matko bosko, co to jest sztuka konceptualna), Tomislavie Gotovac. W tutejszym Muzeum Sztuki Nowoczesnej i Współczesnej można oglądać jego wystawę do 26. listopada klik. Swoją drogą, odmiennie od moich polskich doświadczeń, pani pracująca tam bardzo chętnie i wyczerpująco opowiedziała o biografii i znaczeniu poszczególnych dzieł tego artysty. Przykład poniżej jest czymś w rodzaju satyry dotyczącej modelek i ich wizerunków w magazynach. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Popular

Magnetic capitol in my eyes